od kilku lat szukam swojego miejsca. w blogosferze jestem dokąd pamiętam, a na platformę Gmail'a przeniosłam jakieś cztery, pięć lat temu. można było mnie znaleźć pod wieloma adresami i pseudonimami. kiedy już myślałam, że znalazłam swoje własne, małe miejsce zawsze coś musiało się spierdolić - to ktoś z zewnątrz mnie znalazł; to stało się coś, co sprawiło, że już nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa na klawiaturze w danym miejscu; to pewnego dnia po prostu siadałam do napisania czegoś, zaczynałam i nigdy nie dokańczałam sprawiając, że w zakładkach było kilkanaście nieskończonych listów, które nigdy nie ujrzały światła dziennego.
najdłużej byłam w moim poprzednim miejscu, gdzie spędziłam ponad rok na pisanie wszystkich moich skrytych myśli. jednak po pewnym czasie posty zaczęły ukazywać się raz, dwa razy lub trzy na miesiąc. w opublikowanych słowach nie było już miłości, chęci, szczerości a przede wszystkim mojego zaangażowania. pisałam, bo... pisałam żeby pisać. nie umiałam również być już sobą - to chyba najważniejszy powód, dla którego odeszłam z poprzedniego miejsca. nie umiałam pokazać prawdziwej siebie i swoich najboleśniejszych, najradośniejszych lub najbardziej mało subtelnych myśli. bałam się? a może po części wstydziłam?
miałam kilka naprawdę bliskich mi osób, które poznałam w wirtualnej rzeczywistości i miałam z nimi bardzo dobry kontakt. jednak, jak zwykle, wszystko spieprzyłam. nie miałam ochoty na żadne rozmowy, nie chciało mi się odpisać na smsy. a może zrobię to później, za każdym razem pojawiało się to zdanie w mojej głowie, kiedy ktoś do mnie napisał. to później przeradzało się w dni, tygodnie, miesiące...
ja, chyba się bałam. tak sobie siedzę teraz z kubkiem nigdy się nie poddawaj zbyt mocnej mocnej kawy i analizuję wszystko po trosze. i wydaje mi się, że ja się po prostu bałam; bałam się, co osoby, które mnie znają od dłuższego czasu i które mają ze mną bliższy kontakt, pomyślą o moich słowach? bałam się opisać to, co we mnie najgłębiej siedziało i nigdy nie ujrzało światła dziennego, które gdzieś chciało wyjść i pokazać, że każdy człowiek ma takie myśli, że każdy z nas myśli o pewnych rzeczach i są one jak najbardziej ludzkie, a nie lubi o tym rozmawiać lub nie umie.
bałam się obraźliwych komentarzy. bałam się tak bardzo codziennego hejtu. bałam się nawet tych cholernych myśli ludzi po drugiej stronie nawet jeśli miałam ich nigdy nie usłyszeć lub nie przeczytać. i teraz zadaję sobie pytanie: no i po co? po jaką cholerę ja się bałam? to ma być przecież moje miejsce. ja piszę tutaj tylko i wyłącznie dla siebie, bo czuję taką potrzebę. dlaczego więc mam ukrywać to, co najbardziej chciałabym tutaj napisać?
byłam głupia. byłam głupia, że poddawałam się presji, którą sama sobie stworzyłam, że nie umiałam przekroczyć bariery i granicy, które sama zbudowałam.
a teraz, kiedy siedzę i piszę ten post i powtarzam sobie, że nie mam się czego bać i przejmować to coraz bardziej wierzę w to, że tak jest i że to miejsce jest chyba dla mnie odpowiednie. udało mi się przełamać wszystkie niezapisane reguły już pierwszym wpisem. i bardzo, ale to bardzo bym chciała, aby to miejsce było moim ostatnim.
nie chcę już więcej szukać i planować wszystkiego od nowa.
ziarenko już zasiałam. teraz czekam aż zakiełkuje na dobre.
Dlatego piszę bloga na zaproszenie. Bo chcę pozostać anonimowa i mieć nad wszystkim kontrolę. Nie żebym się jakoś wstydziła lub coś w tym rodzaju, ale po prostu nie chcę żeby ktoś z realnego życia mnie tutaj odkrył. A hejt to hejt i to będzie zawsze. ;)
OdpowiedzUsuńjuż się nie boję, że zostanę odkryta przez kogoś z zewnątrz. kiedyś tak, ale teraz to już nie ma znaczenia. :)
Usuńano hejt zawsze będzie... tylko nie rozumiem ograniczenia umysłowego niektórych ludzi.
Ja przyznam szczerze, że chyba trochę się tego obawiam. Ale gdyby to się stało to cóż... Stało by się i tyle. ;)
UsuńNo tak... Ja też, ale może lepiej nie rozumieć i pozostać w nieświadomości. ;)
no, czasem się zdarza. jednak jak masz na zaproszenie to nie masz się czego obawiać. :) chyba, że ktoś z Twoich znajomych bloguje?
Usuńchyba masz rację.
Dobrze, że się nie boisz :) to tylko internet ;) ja przeczytałam ostatnio, że jesteśmy z mężem dziećmi, które nie są samodzielne finansowo itp ;) co z tego, że zarabiamy i nikt nam nie dokłada ale jak widać ludzie wiedzą lepiej ;) choć w sumie też podobał mi się hejt " na szacunek trzeba sobie zasłużyć" byl on skierowany na posta, że obcy ludzie potraktowali mnie bardzo źle. Ubliżali mi a sami byli wielcy katolicy. Więc według tej osoby trzeba nowo napotkanych źle traktować a one muszą zarabiać na swój szacunek u nas ;D Ludzi po prostu nie zadowolisz. Zawsze będzie ktoś mądry.
OdpowiedzUsuńniby internet, ale zdarzają się przypadki, gdzie ludzie nie wytrzymują. jednak to są naprawdę bardzo ekstremalne sytuacje.
Usuńheh, masakra z ludźmi... zawsze Ci, co nikogo nie znają wiedzą wszystko najlepiej. ;) i zawsze mają najwięcej do powiedzenia.
z hejtem w internecie spotkałam się w mniejszym stopniu niż w rzeczywistości. gimnazjum to był najgorszy okres. nawet nie wiem od czego się zaczęło, a skończyło się na "kurwach" rzucanych w moją stronę na ulicy, wzrokiem na korytarzu w szkole i obgadywaniem jak stałam zaraz obok tak, żebym wszystko słyszała. a w szkole średniej ciągnęło się to jeszcze przez jakiś czas...
O... to chyba gimnazjum to wiele osób tak przechodziło... Ja w sumie i podstawówkę i gimnazjum i liceum... Nie wspominam miło tych lat. Studia jedynie były przyjemne bo tam raczej są dojrzałe osoby, nawet jak na początku jest dużo osób to się wykrusza reszta.
Usuńpodejrzewam, że większość przez to przechodziła. nawet moja młodsza siostra niedawno.
Usuńpamiętam, że miałam nadzieję, że jak pójdę do szkoły średniej to wszystko się zmieni, zacznę wszystko na nowo itp. heh, gówno prawda. ;)
ja tak słyszałam od znajomych, którzy poszli na dzienne, że dużo właśnie się wykrusza; odchodzi, przenosi, rezygnuje itp.
A ja mówię o zaocznych. Tu trzeba płacić. Rodzice nie chcą albo im szkoda samym.
UsuńZawsze powinno pisać się tylko dla siebie bo to najważniejsze
OdpowiedzUsuńzawsze jakoś w pewnym stopniu pisałam tylko dla siebie. ale chyba zbyt mało... bałam się po prostu.
UsuńJa przenosiłam się dlatego, że na początku probówałam udawać kogoś kim nie jestem, albo na tyle się zmieniłam, że już się nie utożsamiałam z danym miejscem.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki by to było to "odpowiednie" miejsce. :)
OdpowiedzUsuńBlog potwierdził moje przypuszczenia, że jesteśmy diametralnie różnymi osobami.
OdpowiedzUsuń