"Mnie trzeba strasznie, bez pamięci kochać i trzymać z całej siły. Inaczej nie ma mnie."

21 lipca 2016

deszcze we krwi

w końcu słońce wyjrzało zza letnio-jesiennych chmur, a zimny wiatr powoli słabnie. wystarczy trochę promieni, a człowiek od razu staje się inny i deszcz, który zdążył wsiąknąć w krew podczas ostatniego tygodnia powoli traci na konsystencji i zanika. wraz z nim cały pesymizm i niechęć do niektórych rzeczy. ale jednak...
...jednak czuję się osłabiona. psychicznie. znowu pojawił się moment załamania, dotyczący akceptacji samej siebie. znów ciężko jest mi na siebie patrzeć. czasem się zastanawiam, co Ci się we mnie podoba? dlaczego lubisz moje ciało? nie należę do szczupłych dziewczyn; miseczka B, trochę boczków, coś tam na brzuszku, większe uda i niezbyt kształtna pupa. daleko do idealnych krągłości, ale bezdupiem też nie jestem.
zanim przytyłam to byłam gdzieś pomiędzy - nie byłam gruba, ani chuda. teraz też tak jest. nie umiem się sklasyfikować. mam postawione cele, wiem nad czym muszę ciężko pracować i co jest moim największym priorytetem. jednak efekty widzę po innych, a po sobie żadnych.
tak, jestem kolejną podłamaną kobietką, która ma kompleksy i użala się nad sobą. na własne życzenie przytyłam kilka lat temu; na własne życzenie powstały blizny na moim ciele, które nigdy nie zbledną, nie znikną. to był najgorszy okres w moim życiu. nikt mi wprost nie powiedział, że poszłam kilka kilogramów w górę. nie widziałam tego, bo nosiłam za duże swetry z lumpeksów, stare i przetarte spodnie oraz dziurawe trampki. wszystko chowałam pod zbyt mocnym makijażem i czerwonymi włosami. do czasu...
schudłam. było i chyba nadal jest mnie mniej. ciągle walczę z kompleksami, ale kiedy wydaje mi się, że sobie z nimi poradziłam, to zawsze coś lub ktoś przyczynia się do tego, że tracę ową pewność siebie. zaczynam się zastanawiać: czy warto w ogóle ciągnąć to? czy warto dalej wydawać pieniądze, przygotowywać się i pocić, skoro od dłuższego czasu nie widzę  ż a d n y c h  efektów? tracę swoją własną motywację dla samej siebie.

półtora tygodnia minęło, półtora tygodnia zostało. o dziwo tym razem czas biegnie szybciej i raczej nie zostawia chwili na przemyślenia. słońce z dnia na dzień jest coraz bardziej gorące i stopniowo budzi mnie do życia. brakuje mi tylko Ciebie obok. ale to już niedługo... trzydniowy pobyt w górach czeka na nas. tylko my dwoje. my dla siebie.
myśli, kocha, lubi, szanuje - pamiętasz?

osiem dni siedem dni sześć dni pięć dni cztery dni trzy dni dwa dni jeden dzień dzisiaj

14 komentarzy:

  1. Jeśli masz na myśli prawdziwe blizny to są specyfiki na to ;) sama borykam się z jedną blizna...

    A co do akceptacji... to już trudniejsza sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sumie to nie chcę żeby one zniknęły... przypominają mi o tym do jakiego stanu się kiedyś doprowadziłam. pomimo bólu i łez - chcę pamiętać.

      no właśnie, "trudniejsza" sprawa.

      Usuń
    2. Chyba, że tak. Ja ze swoją też się pogodziłam, polubiłam ale... Odrobinę ją zmniejszyłam bo w sumie jak mogę :)

      Mi w samoakceptacji pomógł mój partner. Chyba nieumyślnie nauczył mnie samą siebie kochać.

      Usuń
    3. ja widzę, że G. moje ciało się podoba; widzę, że je uwielbia, bo cały czas to powtarza. i czasem się też czuję atrakcyjna, ale czasem są takie momenty, że mam dość swojego ciała. staram się (chyba) ze wszystkich sił je zmienić, ale obawiam się, że więcej już nie będę w stanie nic z nim zrobić.

      Usuń
    4. Samo podoba nie wystarczy chyba, to coś jeszcze jest. Że nawet, gdy nie ma się go obok to czuje się pięknie, sama ze sobą. Nie bardzo umiem to chyba wyjaśnić.

      Usuń
  2. akceptacja samej siebie, to jest dopiero masakra, sama nie potrafię sobie z tym poradzić :<

    OdpowiedzUsuń
  3. sama mam problemy z akceptacją siebie i właśnie przez to mam setki albo nawet tysiące blizn na całym ciele, na szczęście powoli znikają a ja sobie radze i życze powodzenia :*

    https://wooho11.blogspot.com - Zapraszam <3 Jeśli Ci się spodoba - zaobserwuj :) Na pewno się odwdzięczę <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciało to czasem nas największy przeciwnik

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby te kilka dni szybko zleciało, warto zaczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też mam kompleksy, ale ja mam o wiele za dużo swojego kochanego ciałka...

    A co do Ciebie... Ty się jeszcze pytasz, co on w Tobie widzi? Ja bym nie pytała. Jesteś piękną kobietą, naprawdę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz, chyba trzeba się powoli uczyć kochać siebie, bez względu na wszystkie te 'ale'. Jeśli masz coś robić na siłę, odpuść. Może przerwa, jakaś zmiana, spróbowanie czegoś innego. Wysiłek powinien sprawiać przyjemność, a nie przypominać męczarnie. Zapomnij o chwilach, gdy wątpisz, bo każdy moment, gdy stajesz do walki jest więcej warty. A ten, gdy masz przy sobie osobę, która nie wymaga jakichś zmian, to już całkowity skarb. Jeśli to robisz, rób to dla siebie, ale z uśmiechem na ustach, inaczej to nie ten efekt ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja sobie myślę, że kompleks to zupełnie nie jest kwestia ciała i ile byś nie schudła, ilu mięśni nie "wyciągnęła" spod mniejszej czy większej ilości tłuszczyku to zmienić trzeba nie ciało, ale myślenie, wiesz? Nikt z nas nie jest idealny, każdy ma czegoś "za dużo" i czegoś "za mało". I to jest w nas piękne! Masz kogoś, kto Cię kocha. Jeśli podoba mu się Twoje ciało, nie pytaj dlaczego. Podoba mu się w Tobie coś więcej... i Ty sama spróbuj się na tym skupić. Bo to jest trochę tak, że im lepiej traktujemy sami siebie, tym lepiej wszelkiego rodzaju "zmiany" później nam wychodzą.

    OdpowiedzUsuń
  9. To dziwne, jak znajomą brzmią te słowa. W sumie sama też mam wobec siebie takie zarzuty, a on mi powtarza, że jestem atrakcyjna :P Cudownie jest móc to słyszeć, nawet jeśli nie do końca się w to wierzy ;)

    OdpowiedzUsuń